piątek, 3 maja 2013

Majówka filmowych porażek


Witajcie Kochane:)


W pierwsze dni majówki z racji porządnego przeziebienia postanowiłam nadrobić zaległości w kwestii filmów. Tytułów uzbierało się kilka, bo stworzyłam sobie listę "to watch", które chcę zobaczyć, ale nie chcę wydać tych 20 złotych w kinie lub na zakup DVD. 


Filmy te jak się okazało, ani nie były warte wydania kasy w kinie ani spędzenia nad nimi 1,5 godziny przed komputerem.

Aby nie być gołosłowną przedstawię Wam mały ranking najsłabszych filmów jakim poświęciłam kilka godzin i których nie będę dobrze wspominać:/ ( to dopiero pierwsza połowa)

1. "Jak urodzić i nie zwariować"


Opis dystrybutora:
"Komedia w gwiazdorskiej obsadzie na podstawie bestsellerowego poradnika dla przyszłych rodziców "W oczekiwaniu na dziecko". Poznaj pełne nieoczekiwanych zwrotów akcji, splatające się ze sobą historie pięciu par, które stają przed wyzwaniami zbliżającego się rodzicielstwa. Guru fitnessu Jules i gwiazdor tanecznego show Evan odkryją, że celebryckie życie na wysokich obrotach to nic w porównaniu z przygotowaniami do porodu. Wendy właśnie znajduje się w epicentrum burzy hormonów, a gromy, z imponującą precyzją, trafiają w jej męża Gary'ego. Alex, uczęszcza na spotkania "bracholi" – świeżo upieczonych ojców, którzy mówią, "jak to naprawdę jest". Rosie i Marco mają z kolei problem z zupełnie innej beczki: co zrobić, kiedy dziecko pojawia się jeszcze przed pierwszą randką rodziców? Wszyscy oni będą musieli odpowiedzieć sobie na pytanie: jak urodzić i nie zwariować…"

Ten film generalnie jest najlepszy z najgorszych. Jedyną jasną gwiazdą w całej obsadzie jest Chris Rock, który wg mnie nie zawodzi, jest poczucie humoru, jest zaskoczenie, po prostu kiedy on jest na ekranie nie ma nikogo innego. W ogóle jego postać i jego filmowego syna - Jordana, to dla mnie mogłaby być cała obsada, reszta mi do życia nie jest potrzebna. Reszta sytuacji nawet nie zahacza o komizm, nie które sytuacje są dziwne, nie śmieszne i trochę denerwujące. Zdaję sobie z tego sprawę, że reżyser chciał zrobić z tego filmu jakiś obraz kobiet w ciąży, po ciąży, starające się itd ....ale mu nie wyszło.
ocena: 5/10

2. "Wieczór panieński"


Opis dystrybutora:
"W szkole średniej Regan, Gena i Katie kpiły i wyśmiewały się z Becky. Kiedy jednak ta ma zostać panną młoda, wszystkie zgodnie postanawiają zakopać topór wojenny i urządzić jej niezapomniany wieczór panieński. wszystko jednak zaczyna wymykać się spod kontroli i staje się szaloną nocą, której nie sposób zapomnieć."

Powiem szczerze: jeśli miałabym takie koleżanki, to bym wzięła ślub na drugim końcu kraju, a nie zapraszała je na ślub i jeszcze angażowała w rolę druhen i organizatorek wieczoru panieńskiego. Film obejrzałam skuszona pojawieniem się na ekranie Kristen Dunst, którą polubiłam za "Melancholię" i sorry ale ten film nawet nie nadaje się na deszczowy/burzowy wieczór, lepiej patrzeć na błyskawicę niż niszczyć sobie wzrok wypatrując i wyczekując choć jednej śmiesznej sceny.
ocena: 2/10

3. "Swingowanie z Finkelami"


Opisu nie będę wam zamieszczać, bo na jego podstawie można byłoby stwierdzić, że film może być śmieszny....otóż NIE!!! Film jest do tego stopnia rozczarowujący, że nie mogę zrozumieć jakim cudem człowiek, który ma taki potencjał, poczucie humoru i jeszcze do tego świetnie/fenomenalnie/fantastycznie gra John'a Watsona w angielskim serialu "Sherlock" wziął taki scenariusz do ręki i jeszcze pozwolił by jego nazwisko widniało na plakacie......brak mi słów, więc zostawię resztę bez komentarza:(
ocena: 1/10.

Druga połowa była trochę lepsza...ale żeby nie było, że wylewam swój złośliwy jad, zostawię coś na inny post.

xoxo

Ania

piątek, 22 lutego 2013

powrót z zaświatów...

Witam po dłuuuuugiej przerwie

Nie było mnie przez ponad rok, bo krótko mówiąc powstanie tego bloga nie było czymś przemyślanym, zaplanowanym, logistycznie rozpisanym....było czymś maksymalnie spontanicznym, nawet zaskakującym dla mnie.

Wraz z nowym 2013 rokiem postanowiłam, że wrócę do pisania postów, dzielenia się z osobami, które będą zaglądały na ten blog o wszystkim i o niczym, może za jakiś czas jak już się rozkręcę to ten blog będę w stanie zakwalifikować do jakiejś konkretnej kategorii.

Póki co plan jest dość prosty by podzielić się z Wami moimi codziennymi, czasem czysto przyziemnymi przemyśleniami i inspiracjami w życiu codziennym i najważniejsze by wytrwać w tym postanowieniu trochę dłużej niż miesiąc.


Zatem trzymajcie za mnie kciuki i do następnego

Ania

czwartek, 17 listopada 2011

Garnier + mango i kwiat tiare = rozczarowanie !!

Dziś wreszcie po naprawdę długim czasie skończyłam szampon Garniera Naturalna Pielęgnacja - Mango i Kwiat Tiare. 






Na szczęście szamponu nie kupiłam tylko dostałam jako gratis do zakupów, dlatego etykietka jest w obcym języku. Szampon miał aż 400 ml i uwierzcie długo się męczyłam z nim. Producent twierdzi, że szampon jest stworzony, "aby nadać Twoim włosom miękkość i blask". Otóż ani miękkości ani blasku nie zauważyłam, wręcz przeciwnie doprowadził moją skórę głowy do stanu, z którego się jeszcze regeneruję. Suchość jeszcze w takim "skumulowaniu" nie dotknęła mnie nigdy, widać kiedyś musi być ten pierwszy raz. 


Posiada co prawda kilka plusów, m.in. ładny zapach (uwielbiam wszystko co pachnie lub smakuje jak mango:) i niska cena....hmm i na tym koniec plusów. Minusów jest zdecydowanie więcej, ale nie chce tu być jakimś "oskarżycielem", choć faktem jest, że się Garnier nie spisał w tym przypadku. 


Niektóre dziewczyny na YouTube'ie zachwalały ten szampon jednak u mnie nie spełnił swojej funkcji. Może to i dobrze bo w ten sposób mogę wrócić do swojego ulubionego Elseve Energia i Blask:)


A jakie są Wasze doświadczenia z szamponami Garniera? Macie swoje ulubione?


xoxo
Ania 

czwartek, 3 listopada 2011

Wspomnienie Halloween:)

W tym roku po raz pierwszy wzięłam do ręki dynię, tzn. zabrałam się za nią z zapałem i nadzieją, że coś z niej wyjdzie Halloween'owego. 
Plan był prosty: zrobić "latarnię" i zupę. Zakupiłam aż 3 dynie - dwie małe i jedną dużą. Z tą ostatnią poszło jak z płatka, małe okazały się wyzwaniem, twarde w środku, praktycznie nie wykorzystałam ich miąższu - za to ich zapaloną wersję możecie zobaczyć poniżej:








Duża dynia dała na tyle dużo miąższu, że spokojnie mogłam się zabrać za gotowanie zupy. Mój przepis pochodzi z jakiejś strony internetowej ale go na własne potrzeby lekko zmodyfikowałam. 

Dla zainteresowanych oto on:
500 g - 1kg dyni (w zależności ile Wam się uda wyskrobać miąższu)
1 lub 2 ziemniaki
1 marchewka
1 cebula
2-3 ząbki czosnku
1 litr wywaru z rosołu
curry, pieprz, sól, cukier

1. Cebulę pokrojoną w kostkę i wyciśnięte ząbki czosnku należy zeszklić na patelni. Ziemniaki,dynię i marchew pokroić w kostkę i dodać do cebuli i czosnku, lekko poddusić.
2. Po ok. 5 minutach dodać wszystkie warzywa do rosołu. Ugotować do tego stopnia, że ziemniaki i marchew będą miękkie. Dodać curry (ja dodałam na oko), pieprz i sól oraz odrobinę cukru do smaku.
3. Przygotowaną zupę zmiksować kiedy trochę ostygnie. Ponownie należy ją podgrzać do podania. Zupę polecam z płatkami migdałów, słonecznikiem oraz grzankami lub groszkiem ptysiowym.
----> Smacznego:)

BTW Jak Wam minął Halloween?? Dużo cukierków rozdaliście? 
Ja musiałam się pozbyć z szafy wszystkich zapasów na czarną godzinę. A może sami chodziliście z psikusami po sąsiadach??

xoxo

Ania


pierwszy krok

Napisanie pierwszego posta wcale nie jest takie łatwe, zresztą dobrze o tym wiemy, że w życiu nic nie jest proste. Ale mniejsza o tym.


Zacznę od tego, ze chciałabym na tym blogu dzielić się z Wami moimi nowymi lub już starymi odkryciami kulinarnymi, kosmetycznymi, filmowymi, książkowymi i czasem modowymi. Nie uznaję się za guru, ani za eksperta ale może moje odkrycia/wykopaliska/pomysły kiedyś komuś się przydadzą.


Życzę Wam przyjemnego czytania, a Wy życzcie mi powodzenia, cierpliwości i wytrwałości w pisaniu:)


xoxo

Ania